Jeszcze kilka lat temu, trudno było w Warszawie znaleźć dobrą knajpę śniadaniową. Propozycje były słabe, nieliczne, niefajne, bo przecież śniadanie należy jeść w domu, tak trzeba, po ludzku, tak robiły mama i babcia i broń Boże nie wychodź z domu bez śniadania…
- Dobrą passę wprowadziła w mieście Charlotta – modne teraz do przesady śniadaniowe miejsce na placu Zbawiciela, gdzie, żeby zjeść suchy kawałek chleba, trzeba się bić o miejsce. Szukam dalej. Jadę na Powiśle, w okolicę biblioteki uniwersyteckiej. Znam to miejsce bardzo dobrze. Z czasw studenckich pamiętam drogę przez park na dół do biblioteki ulicą Lipową. Pamiętam, że idąc w stronę biblioteki, po prawej stronie było jedno ksero obok drugiego. Jak nie ksero, to punkt wywoływania zdjęć i oprawiania prac dyplomowych. Teraz zmiany. Ulica stała się jeszcze bardziej gwarna i to nie za sprawą studentów czekających w kolejce po ksero… Są tu miejsca, gdzie można zjeść, czasami nawet dobrze zjeść, usiąść i obserwować ludzi w prostych ale z gustem urządzonych jadłodajniach, tych śniadaniowych również.
Wybrałem SAM. Miejsce prowadzone przez właścicieli kultowego 6/12. Menu śniadaniowe mało skromne. Ze względu na upał wybieram jajka po marokańsku, dobra kawę i uwaga koktajl z jabłka melona i mięty ze spiruliną, czyli algami, które pomagają w detoksykacji organizmu. Bardzo ciekawe połączenie sadzonych jaj, humusu i avocado. Smacznie i energetycznie. SAM, miejsce bardzo przyjemne, ale chyba ze względu na coraz większą popularność śniadaniowni w Warszawie, ceny jak dla mnie mało adekwatne. Zbyt wysokie. W Paryżu za dobre śniadanie trzeba zapłacić od 6 do 8 Euro od osoby. W SAMIE za dwie osoby płacimy równowartość 25 Euro. Trochę to słabe, bo mimo wszystko do Paryża nam jeszcze bardzo daleko.
Knajpy śniadaniowe powstają w Warszawie, jak grzyby po deszczu, ale o dorodne borowiki jak każdy wie ciągle bardzo trudno.
SAM, ul. Lipowa 7, Warszawa.