Przepełniony monciak, lody, rurki, gofry i kebaby. Tłum, molo, plaża i czasami nawet słońce. Tak wygląda Sopot w sezonie. Żyje i karmi rzesze turystów. Karmi bardzo często tak sobie, sezonowo, nie rzadko na papierowych talerzach i starym tłuszczu. Pamiętam jak w jednej z knajp w centrum Sopotu, kilka lat temu za wysuszonego, mało smacznego pstrąga zapłaciłem ponad sto złotych. Trzeba wiedzieć gdzie, trzeba ufać miejscom, które goszczą swoich klientów cały rok, za każdym razem dbając o swoich gości tak samo dobrze. A nazwa Sopot zobowiązuje, liczy na miejsca, gdzie poza mrożonym filetem umaczanym nie do końca wiadomo w czym, będziemy mogli zjeść naprawdę dobrze, z dobra obsługą za rozsądna cenę.
I tak znalazłem, czytając wcześniej, przeglądając opinie i fora restaurację Bulaj w Sopocie. Trochę oddaloną od zgiełku molo i centrum, przy samej plaży, w niewielkim budynku, pięć minut spacerem od Grand Hotelu. W pierwszej chwili poczułem się trochę niepewnie. Jest początek kwietnia, a restauracja właściwie świeci pustkami. To nie jest dobry znak pomyślałem w pierwszej chwili, ale chwile później uświadomiłem sobie, że odwiedzam to miejsce w zimny, wiosenny dzień, poza weekendem. Zmieniłem zdanie, kiedy podano przystawki, racząc nas kilka minut wcześniej wódką jęczmienna, pojedynczej destylacji. Nie lubię wódek ale to była poezja nie wódka i jeśli ktoś w Polsce wam powie, że pija tylko dwudziestoletnią whisky, to znaczy, że nie poznał nigdy cudownych staropolskich wódek, które nie maja nic wspólnego z tym co możemy kupić w sklepie alkohole 24, bo ten napój pachnie, ma bukiet polskiej, letniej łąki, kwiatów i owoców. Naprawdę mamy się czym chwalić. Wracając do przystawek. Tatar ze śledzia genialny, prosty, z bardzo delikatnie wyczuwalnym olejem, chyba słonecznikowym, ale nie była to oliwa, bo to polski śledź i tatar, nie mający nic wspólnego z popularnym matijasem tak przez nas kochanym.
W końcu zupa rybna, pyszna, wzbogacona oliwkami i kaparami, delikatnie ostra i rozgrzewająca. Czas na dania główne. A wśród nich między innymi Sandacz w sosie borowikowym, podany na szpinaku. Bardzo dobrze i oryginalnie przygotowanym szpinaku z odrobiną wyczuwalnego pora. Do tego specjalnie przygotowane i dobrane ziemniaki opiekane w piecu.
Można tez klasycznie i znajomo, czyli halibut pieczony, który nie widział nigdy tego, tak często podawanego nad polskim morzem, z głębokiego tłuszczu w ociekającej panierce niewiadomej jakości.
Na deser nie starczyło sił, mam nadzieje następnym razem.
To dobrze, że są miejsca takie jak Bulaj w Sopocie, powstałe z pasji do kuchni, którą wyczuwa się w każdym kęsie. Wyczuwa się w atmosferze knajpy, gdzie obsługa nie jest przypadkowa, bo lubi opowiadać o jedzeniu i wyraźnie się na nim zna. Nie raz spotkałem się z kelnerami mówiącymi przy stole wyuczone formułki na temat menu. Fałsz można rozpoznać w momencie, a jeśli jest w obsłudze, to znaczy, że może też być w kuchni. Sopot poza sezonem i w jego epicentrum. Bulaj na pewno, bez cienia, wątpliwości, na samej plaży w Sopocie. Na pewno będę wracał.
Za obiad dla trzech osób z przystawkami i butelką wina trzeba zapłacić średnio około 300 złotych.
Restauracja Bulaj – Artur Moroz, Aleja Franciszka Mamuszki 22 Sopot.